Empress of Otherverse Rozdział 2
Betareader: rolzik
Lista rozdziałów
— Co... co to
jest? Las?
Byłam w środku
lasu. Z szoku aż usiadłam.
Ptaki latały nade
mną. Słyszałam owady wokół mnie. Ziemia była pokryta grubymi warstwami brązowych
liści, które wygłuszyły moje kroki.
Wszystko było
surrealistyczne. Ta sytuacja nie miała sensu.
Było tylko jedno
logiczne wytłumaczenie.
— Oh, ja śnię!
To musiało być
to. Czy to mogłoby być coś innego?
Ostatnią rzeczą,
którą pamiętam, to utrata przytomności, gdy nadjechało metro. Muszę teraz śnić.
To na pewno nie może być spowodowane tym, że upadłam na tory. Musiałam zemdleć.
Zaprzeczałam
temu, że mogłam umrzeć. Nie mogło tak być. Nawet jeśli to byłaby prawda, to
teraz nie mogłam nic z tym zrobić.
To sen. To musi
być sen. To musiał być sen!
Ale nie obudziłam
się z niego.
Pomyślałam, że
powinnam to przynajmniej zbadać. Nie było żadnych wyraźnych ścieżek, więc
chodziłam ostrożnie po ostrych skałach i pniach drzew. Dobrze, że miałam na
sobie parę solidnych trampków.
Nie pamiętam, jak
długo chodziłam. Wkrótce się ściemniło. Widziałam wznoszący się księżyc. Pełnię
księżyca. Zapewnił mi wystarczającą ilość światła, żebym mogła iść dalej. Nie
spałam całą noc. Nie miałam nic do jedzenia ani picia przez cały dzień i całą
noc.
Gdy wschodziło
słońce, zaczęłam się zastanawiać.
Dlaczego czuję
się taka zmęczona, skoro to tylko sen? Czy podczas snu powinnam czuć głód i
pragnienie? Próbowałam sobie przypomnieć, jak się czułam podczas snów w
przeszłości, ale nie mogłam sobie tego przypomnieć.
Pomimo mojego
zmęczenia, nadal szłam. Bałam się, że mogę umrzeć, jeśli przestanę się ruszać.
Mój mózg nie działał, ale stopy nadal mnie prowadziły.
Wtedy nagle,
usłyszałam to.
Bang!
Cały las zatrząsł
się.
Coś uderzyło w
ziemię obok mnie. Brud i liście latały wszędzie. Krzyczałam, gdy spadałam do
tyłu.
— Ahhh!
— …!!!
Woof woof woof!
Kręciło mi się w
głowie i miałam mdłości. Niebo wirowało nade mną.. Ktoś podbiegł do mnie w
pośpiechu. Słyszałam krzyki.
Nie mogłam zrozumieć ani słowa. Czy to dlatego, że byłam zdezorientowana?
Byłam taka
zmęczona.
Czułam, że lepiej
byłoby umrzeć tutaj, teraz. Znowu straciłam przytomność.
***
Teraz, oto
jestem.
To co słyszałam,
to był strzał. Pies myśliwski. Ktoś musiał do mnie strzelić, myśląc, że jestem zwierzęciem. Kiedy ta osoba zdała sobie sprawę z popełnionego błędu, zaniosła mnie do tego zamku.
Sprawdziłam
jeszcze raz swoje ciało. Nie zostałam ranna.
Miałam tylko
kilka zadrapań na moich rękach i nogach, ale to nie było nic poważnego.
Poczułam ulgę.
W końcu podjęłam
decyzję.
Trudno było w to
uwierzyć, ale musiałam to zaakceptować. Zorganizowałam swoje myśli.
Po pierwsze, w
dniu egzaminu, uderzyło we mnie metro.
Po drugie, nie
wiem jak, ale jakoś wpadłam do lasu, gdzie był dziwny zamek.
Po trzecie, ktoś
mnie znalazł i przyprowadził do tego zamku. Pewnie ktoś, kto w nim mieszkał.
Skinęłam głową w
zadowoleniu.
Dokonałam mądrej
dedukcji. To było najbardziej logiczne wytłumaczenie.
— ...do cholery! — zaklęłam głośno
ze złością. —To nie ma
sensu! Takie rzeczy nie zdarzają się nawet w powieściach fantasy!
Ale to się
naprawdę stało. To się naprawdę wydarzyło.
Potrzebowałem
trochę czasu, żeby zaakceptować tę sytuację. Dużo czasu.
To było tak
nagłe. Każdy w mojej sytuacji byłby w stanie zaprzeczyć.
Zaakceptowanie
tego zajęło mi trochę czasu.
Wkrótce potem,
służba weszła do pokoju. Spotkałam człowieka, który mnie postrzelił i jego rodzinę. Nawet wtedy miałam trudności z zaakceptowaniem tej sytuacji.
Mówili językiem,
którego nigdy nie słyszałam.
Jeśli to nie był
sen, to musi być tak, że jakoś przybyłam do innego świata.
Nawet jeśli tego
nie chciałam, musiałam zaakceptować ten fakt.
Po około
miesiącu, przestałam podejmować próby wybudzenia się z tego koszmaru.
Zgadza się.
Przybyłam do zupełnie innego świata.
Ludzie, którzy
mnie uratowali, byli w większości mili. Z wyjątkiem jednej osoby. Żona tego
mężczyzny często się na mnie gapiła. Mimo to, większość ludzi traktowała mnie
ciepło. Dali mi jedzenie, ciepłe łóżko i fantazyjne ubrania. Prowadziłam
luksusowe życie.
Powoli stawałam
się stabilna. Byłam wdzięczna tej rodzinie za życie i wykształcenie, które mi
zapewniali. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że mnie do czegoś przygotowują.
Troszczyli się o mnie jak o bydło.
To było rok temu,
kiedy dotarłam do tego dziwnego świata.
Dokładnie rok
temu.
Ciężko
pracowałam, żeby się tu dostosować przez cały ten czas i dopiero po roku zdałam
sobie sprawę, jaka była prawda.
W środku nocy.
Była martwa
cisza.
Zwolniłam oddech,
udając, że śpię. Dziewczyna, która została zatrudniona, by mieć na mnie oko,
zasnęła. Sprawdziłam wiele razy, żeby się upewnić.
Miałam bliskie
stosunki tylko z niektórymi. Byłam bardzo ostrożna.
Byłam przekonana,
że ona śpi, ale nadal udawałam, że śpię. Musiałam być całkowicie pewna, zanim
zadziałam.
Słuchałam
uważnie. Słyszałam tylko mój własny oddech i oddech Orleany, która również
głęboko oddychała. Nie słyszałam żadnych kroków za drzwiami, ale nie mogłam być
pewna, czy ktoś nie patroluje korytarza.
Powoli otworzyłam
oczy.
— …
W pokoju było
cicho. Odwróciłam się do Orleany, która była naprzeciwko mnie, wyglądała jakby
już spała. Już wcześniej trzy razy próbowałam uciekać, więc uważnie mnie
obserwowała. To znaczyło, że nie spała zbyt wiele przez ostatnie trzy do
czterech dni. W końcu zdawała się poddać swojemu zmęczeniu.
Wstałam z łóżka
jak kot. Na szczęście Orleana się nie obudziła. Podeszłam powoli do okna.
Okno było
zamknięte. Modliłam się, gdy sięgałam po metalowy zatrzask.
Klik.
Zrobił się mały
hałas, ale dla mnie brzmiało to jak grzmot. Serce mi biło, gdy się rozglądałam.
Na szczęście, nic się nie stało. W pokoju było cicho.
Powoli otworzyłam
drzwi. Zrobiło to mały hałas, przez co moje serce zabiło jeszcze szybciej. Na
szczęście, mój pokój był na drugim piętrze. Orleana chciała pokój na trzecim
piętrze, ale jedynym dostępnym pokojem był ten.
Powoli stanęłam
na ramie okiennej.
— …
Wiał wiatr.
Była jesień.
Wiatr nie był zimny, ale chłodny. Pewnie dlatego, że stałam w oknie na drugim
piętrze, patrząc w dół. Gdybym stąd skoczyła, moje nogi by nie wytrzymały.
Zawahałam się.
Wiedziałam, że się zranię, ale jeśli tu zostanę...
Cicho mamrotałam,
by zdobyć się na odwagę.
— To jest moja
ostatnia szansa.
Jutro dotrzemy na
wyspę Rombrook. Tam nigdy nie będę w stanie uciec.
— Mogę umrzeć
tylko raz, prawda?
Kiedy już miałam
zamiar to zrobić, z tyłu usłyszałam ostry krzyk.
— Moja pani!
— Cholera!
Chłodne powietrze
musiało ją obudzić. Zamknęłam oczy i skoczyłam. Wtedy...
— Aahhhh!
Nagle poczułam,
że ktoś chwycił moją rękę. Kiedy spojrzałam w górę, zobaczyłam, że Orleana
chwyta mnie za ramię.
— Cholera...!
Ludzie zaczęli
wbiegać do mojego pokoju po usłyszeniu jej krzyku.
To była ostatnia
noc przed przybyciem na wyspę.
Moja ostatnia
próba ucieczki była całkowitą porażką.
***
Klak, klak.
Powóz
podskakiwał, ponieważ droga była wyboista.
Klęłam po cichu.
Na kogo?
Na rodzinę, która
opiekowała się mną przez ostatni rok.
Nazywali mnie
niewdzięczną.
Jednak, żeby
postawić mnie w takiej sytuacji...!
Przeklęłam ich.
Rodzina Bonafitów
miała czarne włosy, co było rzadkością na tym świecie. Na początku czułam się z
nimi blisko z tego powodu. Czułam, że mogą być moją nową rodziną. Byłam im
wdzięczna.
... ale byłam
idiotką.
Powinnam była
zapytać.
Dlaczego mieliby
być mili dla zupełnie obcego człowieka?
Jeszcze tydzień
temu.
Myślałam, że po
prostu mam szczęście.
Komentarze
Prześlij komentarz